Wyspy Św. Tomasza i Książęca - czyli piękne i nieodkryte zakątki świata
Zamarzyły mi się wakacje w jakimś miejscu, o którym w ogóle mało kto wie, że istnieje, a jeszcze mniej ludzi tam jeździ. Jakieś wakacje poza utartym szlakiem, ale takie, żebym poczuła się jednak, jak na urlopie, więc Koło Podbiegunowe i inne tego typu ekstrema odpadały. Długo szukałam i trafiłam wreszcie na Wyspy Świętego Tomasza i Książęcą. Maleńkie państewko na Oceanie Atlantyckim, u wybrzeży Afryki. Mniej więcej na równiku. Pięć wysp, z czego tylko dwie są zamieszkane. Klimat tropikalny. Możliwe atrakcje: zwiedzanie plantacji kawy albo piesza wycieczka po dżungli. Bingo! Tego mi było trzeba!
Pożegnałam więc Europę na prawie dwa tygodnie i ruszyłam w kompletnie nieznane. Już w Sao Tome - stolicy kraju, poczułam się, jak w innym świecie. To w sumie małe miasteczko, liczy niecałe 70 tyś. mieszkańców. Bardzo lubię obserwować lokalne życie w nowym miejscu, więc przysiadłam w jakiejś restauracyjce w tym, co wydało mi się być centrum miasta. Zamówiłam polecone mi owoce morza i piwo, które okazały się być rewelacyjne. To, co od razu rzuciło mi się w oczy, to spokój i relaks panujące wśród mieszkańców. Życie toczy się tu tak leniwie… Spodobało mi się to. Zresztą szybko dowiedziałam się, że lokalną dewizą jest “leve, leve”, co można przetłumaczyć jako nasze kolokwialne “spoko loko”, a oznacza tyle, że nie ma co się martwić, ani spieszyć. Nie spieszyłam się więc szczególnie, ale jednak ciągnęło mnie do dalszych atrakcji i miejsc, które miałam w programie.
Plaża Ponta Figo - zalążek raju. Spędziłam tam trzy noce i cztery najbardziej spokojne dni mojego życia. Sama plaża oddzielona jest od reszty wyspy tropikalnym lasem, a nawet i bez tego byłaby wyludniona; turyści nie dotarli tu jeszcze masowo, więc to naprawdę odcięte od świata miejsce. Błękitna woda, czyste niebo, szum palm i mięciutki piasek, który, zaskakująco, nie był biały, jak na innych tropikalnych plażach, które odwiedzałam, ale prawie czarny. Poranki z lokalną, przepyszną kawą na tarasie hotelu, ze śpiewem ptaków w tle, potem niekończące się leniuchowanie na plaży na zmianę z pływaniem w ciepłym oceanie - tego mi było potrzeba, i będę z ręką na sercu polecać takie wakacje każdemu! Ponieważ jednak cztery dni leżenia plackiem to już dla mnie za dużo skorzystałam z oferty rowerowej wycieczki po dżungli, gdzie przewodnik szalenie ciekawie opowiadał o otaczających nas roślinach i o tym, jakie zwierzęta słychać dookoła.
Z Ponta Figo czas było wyruszyć na południe Sao Tome i jeszcze dalej. Po rewelacyjnej podróży samochodem przez całą wyspę dotarliśmy do portu, skąd łódką popłynęłam na sąsiednią, maleńką wysepkę Ilheu das Rolas. I okazało się że raj jest dopiero tu. Ani dróg, ani samochodów, tylko plaża, kokosy, feeria barw zachodu słońca nad oceanem, nurkowanie i przepyszne świeże ryby. To przez tę wyspę przebiega równik, który ma tam nawet swój mały pomniczek. Dopiero tam dotarło do mnie, jak daleko jestem od domu. Niecierpliwie czekałam na to, co Wyspy mają mi jeszcze do zaoferowania, a jednocześnie nie chciałam, żeby te wakacje się kończyły.
Ostatnie dni spędziłam w Roca Sao Joao, plantacji, która dawniej produkowała kawę, obecnie zaś przyciąga turystów. Można tu dowiedzieć się czegoś o historii wyspy, gdzie dawniej niewolnicy pracowali dla Portugalczyków przy produkcji kawy i kakao. Można odwiedzić szpital i stare czworaki, gdzie mieszkali niewolnicy. Można też spróbować lokalnej kuchni, albo po prostu poszwendać się po okolicy, gdzie wciąż jeszcze pełno nieskażonej ręką ludzką przyrody.
Szalone wydawałoby się wakacje w dzikim, nieodkrytym miejscu okazały się być najpiękniejszą przygodą mojego życia. Już szukam sobie kolejnej dziewiczej wyspy, na którą mogłabym wyjechać w przyszłym roku...