Plaże Karaibów – relacja z pobytu
Czy znajdzie się ktoś, kto oglądając wszystkie filmy o piratach, chociaż przez krótką chwilę nie marzył o wybraniu się na własną rękę na kuszące Morze Karaibskie? Może jest taka osoba, zaczytująca się w powieści przygodowe i podróżnicze, która nie chciała przyjrzeć się na własne oczy krystalicznej tafli czystych turkusowych wód? Ciągnącej się po sam horyzont tafli cudnie orzeźwiającej cieczy w towarzystwie samotnych skał, obrośniętych od góry zielenią? No właśnie. Ja na pewno nie jestem taką osobą. Przed Wami relacja z wycieczki Plaże Karaibów.
He’s (definitely) a tourist
Na szczęście w dwudziestym pierwszym wieku, przemierzanie tysięcy kilometrów jest znacznie łatwiejsze niż gdzieś w XVIII wieku. Nie trzeba było zostawiać w tyle rodzinnych stron, by nigdy do nich nie powrócić, pożegnać się z rodziną i martwić o wszelkie niebezpieczeństwa czyhające po drodze. No chyba, że ktoś ma na myśli pijane towarzystwo w komunikacji miejskiej na lotnisko.
Zorganizowana wycieczka „Plaże Karaibów” pochodząca z bogatej oferty planetescape, to był mój prywatny sposób by było wygodnie, przyjemnie i ze wszystkim. W ten sposób rozpoczęła się przygoda poznawania Morza Karaibskiego od cudnego Meksyku.
Yo ho, yo ho…
Lot z Warszawy minął całkiem szybko i przyjemnie. Na szczęście przeloty czy przejazdy to dla mnie zawsze książkowa opcja. Tak więc zaczytując się w nowiutkiego „Thrawn: Alliances” od Timothy’ego Zahna udało się sprawić, że poszło sprawnie i przyjemnie, w towarzystwie przekąsek oferowanych w samolocie.
W ten sposób udało mi się dotrzeć do Cancun, pierwszego przystanku tej wycieczki. Miasto, jest swego rodzaju Miami Meksyku. Cała masa hoteli, sklepów, knajp z pysznym meksykańskim jedzonkiem. Kluby nocne, rozświetlające to miejsce niczym choinkę, gdyż Cancun jest ulokowane na cyplu. Jako, że w mieście przewidziana była jedna noc, należało skorzystać z dobrodziejstw miasta. Wiedząc, że nie ma wiele czasu, było to szybie uzupełnianie przydatnych turystycznych gratów, o których się naturalnie zapomniało i nocna impreza na plaży do białego rana.
Tak, nie potrzeba wielkiej produkcji amerykańskiej, czy kolejnego thrillera w klimatach retro. Wystarczy kopnąć się do kraju, gdzie mówią po hiszpańsku, a istnieje spora szansa, że będą się tam też bawić po hiszpańsku. Cancun jest troszkę tłoczny wewnątrz, ale wystarczy wypełznąć nad wodę by każdemu starczyło miejsca. A ludzi była tu cała masa!
…a tourist life for me
Drugiego dnia niezapomnianego pobytu w Meksyku można się było tylko cieszyć, że w ramach wycieczki pomiędzy miastami wozi nas prywatny kierowca. W głowie buzowało, ale trudno było zasnąć, gdy jedzie się takimi wybrzeżami. Upał nie przeszkadza, gdy morska bryza tańczy między włosami i budzi do życia muskając skórę.
I tak dotarliśmy do Tulum. Dobrze, że tutaj przewidziane było pięć dni wycieczki, inaczej nie sposób byłoby zobaczyć wszystkiego i spróbować rozmaitych turystycznych aktywności. Szybko przestaje się tęsknić za szalonym, acz trochę tłocznym Cancun.
Wybrzeże było naprawdę niesamowite. Plaża to prawdziwy klasyk wyobrażeń o ideale na taką wycieczkę. Piasek był przyjemny, bielszy niż ten towarzyszący większym miastom. Woda mieniła się w ciepłym słońcu. Trudno było rozstać się z jej codziennym widokiem, który napawał energią i kazał cieszyć się wakacjami pomimo długich i intensywnych dni, wraz z równie intensywnymi nocami. W Meksyku nie da się nudzić. Ludzie są tu nie do zdarcia! Moment kiedy drugiego dnia, podczas wycieczki zwiedzania starożytnych ruin, spotykasz tą samą osobę co poprzedniej nocy na fieście i odpowiada ci tym samym zmęczonym, ale zafascynowanym wzrokiem – bezcenne.
Isla Mujeres!
Coś, co miało być deserem wyjazdu, nie zawiodło. Wycieczkę kończy powrót do Cancun, ale tylko po to by wsiąść w porcie na prom na „Wyspę Kobiet” – Isla Mujeres. Tak rześkie miejsce, pełne aktywnych turystów, to prawdziwy raj. Nie trzeba chyba powtarzać, że woda była cudowna, a piasek idealny i czysty, przypominający kolorem proszek do prania.
Beyond my beloved horizon
Rejs do Cancun na samolot był piękny i smutny, gdy troszkę bardziej pochmurna pogoda żegnała mnie z tym miejscem. Jakby same Karaiby były troszkę smutne moim odjazdem. Dwa tygodnie minęły tutaj błyskawicznie. Wciąż mam wrażenie, że do odkrycia jest tu tak wiele. Ludzie sprawiają, że czujesz się jak w domu. Decyzja podjęta – następnym razem musi się odbyć. I następnym razem nurkuję!